strony

wtorek, kwietnia 02, 2013

GRA O UWAGĘ WIDZÓW


Po miesiącach odliczania, milionach teaserów, trailerów, plakatów i ogólnej ekscytacji fajnie poprowadzoną kampanią promocyjną przyszedł czas na ten właściwy produkt. Nie szukając porównania gdzieś daleko, po obejrzeniu odcinka poczułam się jak po odgryzieniu głowy czekoladowemu zajączkowi, przekonując się, że jest pusty w środku.

Wiele już zostało powiedziane na temat tego serialu, nic dziwnego, że więcej niż o książce. I ja jestem córką marnotrawną, bo najpierw obejrzałam pierwszy sezon i dopiero wtedy poczułam, że bez przeczytania sagi moje życie będzie puste. Tak właśnie. I te pierwsze oglądane w ciemno odcinki były czymś tak niespotykanym, tak wow, że pokochałam HBO i wykwitła w mym sercu nadzieja, że kiedyś zekranizują również Wiedźmina

Potem było już tylko gorzej. Uświadomiona po przeczytaniu sagi, oburzałam się, jak na każdą zagorzałą fankę przystało, każdą najmniejszą zmianą fabuły. I niektóre jestem w stanie wybaczyć, przyjąć tłumaczenie scenarzystów, że wprowadzają drobne zmiany mające bardziej dokładnie zobrazować dramatyzm oraz zwroty akcji i chcąc zaskoczyć fanów książki. Okej, dam się zaskoczyć. Ale tego, że mi Jona Snowa przedstawili jako nieudacznika, który zgubił swojego przewodnika Quorina Półrękiego i jeszcze dał się złapać w pułapkę dziewczynie... uroczyście nie wybaczam.

I coś czuję, że w trzecim sezonie jeszcze więcej rzeczy obciąży ich sumienie.

Żeby oddać sprawiedliwość, to to w sumie nie jest tak, że twórcy serialu partaczą i w ogóle tego nie da się oglądać. Ja się jakoś zmusiłam i żyję. Oni się starają i to całkiem wyraźnie widać (muzyka, scenografia, charakteryzacja, gra aktorska, promocja serialu - wszystko stoi na najwyższym poziomie), ale pomimo tego, coś im umyka. To ten martinowy styl, dynamika i zwroty akcji, które nie pozwalają czytelnikowi znudzić się obecnym stanem rzeczy, bo on zaraz obraca się w niebyt. To, że bohaterowie się zmieniają, ich charaktery dojrzewają, wrzucani w nowe sytuacje, inaczej reagują. Tego, przyznajmy szczerze, nie ma w serialu.  Znaleziono etykietki dla postaci, one się spodobały, więc po co je zmieniać? I Sansa, jak była małą księżniczką, tak nią pozostała. Jon, jak był chłopcem idącym na Mur, tak nie dane mu jest wydorośleć. A Cercei jak była suką tak jest suką. Tymczasem ta Cercei, której tak nienawidzi się w pierwszym tomie za to, co zrobiła Starkom, staje się prawie bezbronną ofiarą pod władzą Margaery Tyrell i to starej królowej czytelnik kibicuje. A jak rozwiązali sytuację twórcy filmu? Czy przypadkiem nie... zupełnie odwrotnie? 
Że o Stannisie nie wspomnę.

Szanowni panowie scenarzyści, pragnę zawiadomić, że macie w dłoniach świetny materiał, gotowy do ekranizacji. Tylko czaka, sam się prosi i gwarantuje sukces. Musicie tylko... uwierzyć w moc jego geniuszu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz