Zanosi się na największą, najbardziej kasową, zrobioną z najwykwintniejszym przepychem, z oprawą graficzną na najwyższym poziomie i soundtrackiem przepełnionym najlepszymi współczesnymi głosami produkcję tego roku. Proszę, nie rozczaruj mnie, Gatsby.
Na początek wykażę się karygodną ignorancją, bo powiem, że nie czytałam książki pana Fitzgeralda (to się wkrótce zmieni), ale facet na pewno wiedział o czym pisze, w końcu żył w Nowym Jorku w latach 20 (jak można mieć aż tyle szczęścia?). Poza tym, będzie to już piąta ekranizacja powieści (co ciekawe, pierwsza powstała w rok po wydaniu książki, pomimo tego, że ta nie spotkała się na początku z wielkim uznaniem (!), ale nie zachowała się ani jedna kopia tego filmu ), więc moje oczekiwania automatycznie wywindowało gdzieś hen, daleko w okolice hybrydy Przeminęło z wiatrem z Equilibrium, czyli moich dwóch ukochanych filmów wszech czasów.
Pierwszy trailer wypuszczono około rok temu, następny (mój ulubiony!) w grudniu a ostatni jakieś dwa tygodnie temu.
Po tym nikt chyba nie ma wątpliwości, że pan Baz Luhrmann nie zadowolił się półśrodkami, postarał się, by film był na najwyższym poziomie a przynajmniej na taki wyglądał (proszę, niech nie stanie się to samo co z Mrocznymi cieniami Burtona, gdzie nie było potrzeby oglądać całości, bo trailer pokazał już wszystko, co w nich najlepsze). Może po wcześniejszych nieudanych próbach połączenia lat 20. z gangsterami (tak o tobie myślę, ty nieszczęsny Gangster Squad), w końcu nie spalę się z wstydu oglądając tego typu produkcję.
Mam jednak wrażenie, że największą zaletą Wielkiego Gatsby (eqsequo z kostiumami i scenografią) będzie soundtrack. Wprost nie mogę uwierzyć w swoje szczęście, Lana del Rey i Florence and the Machine (plus pozostałe świetne kawałki, których wykonawców jeszcze nie znam) w jednej produkcji to aż za dużo dobroci na raz. Zwłaszcza, że ich występom nie można niczego odmówić, są tak genialne jak zawsze a oto świeżutkie, wypuszczone do sieci w przeciągu ostatniego tygodnia dowody.
Smacznego.
Jakby się mnie ktoś przypadkiem zdziwił, że nie wspominam o obsadzie, to tylko po to, żeby nie psuć sobie humoru. Widać ktoś czuwa, żeby Patrycja się nie rozbestwiła zbytnio, bo w głównych rolach występują Leonardo DiCaprio i Carey Mulligan, czyli z pośród tych wszystkich genialnych aktorów średniego pokolenia, trzeba było wybrać akurat tych, którzy denerwują mnie samym swoim pokazaniem się na ekranie.
Nie można mieć wszystkiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz