"Lubię przydługaśne sceny, w świecie, w którym wszystko gna tak szybko, dobrze się czasem zatrzymać."
Dziś motto zamiast obrazka, bo have no time i w ogóle świat się wali a studenci mają sesję. Bardzo ładne motto, które było ripostą na moje biadolenie na przydługaśne sceny... no w czym? Tak, w Hobbicie again. Ale nie ma co gadać o filmach, bo wiadomo co. Sesja. Nie wiem, kto rozsiewa ploty, że sesja jest jak cała matura, chyba ten, co się w sesję musi uczyć. Ja tam na przykład muszę przesiadywać w fotoSzopie i popylać dłutkiem jak szalona. I mam własne motto na ten czas. Brzmi ono: "W sesji nie sprzątamy." Dumna.
Oto mam, czego chciałam. Życie na wysokich obrotach, brak czasu na nudę a co dopiero na sen, kawa + BePower z Biedronki = funkcjonowanie, herbata, herbata, herbata w hektolitrach i odciski na palcach od dłuta. Jestem pewna, że śmierć mnie zastanie przy tym linoleum. Na przykład od ciosu. Dłutem. W oko.
Byłam święcie przekonana, że będę takim tempem zachwycona. Cały kalendarz w deadlinach; na egzamin, na zaliczenie, na przypomnienie, na szkolenie z marketingu, na komisję z PRu, na projekty do komitetu AIESEC i bieżące sprawy teamowe. Wszystko fajnie i rzeczywiście lepsze to niż siedzenie z jak ten grzyb przez całe święta. Ale nie mam nawet kiedy pomalować paznokci!
Stwierdzam, że all in a rush jest spoko, nawet podoba mi się ten kołowrotek... wszystkiego!, ale wolałabym nie być osobą podporządkującą się, tylko sama panować nad tym i ustalać terminy. Czyżby AIESEC zrobił mi wodę z mózgu i wreszcie udało im się obudzić we mnie lidera? Oł je, let the life beggin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz