Chociaż próbowałam udawać, że to nie prawda i całkiem nieźle mi szło, sesja jednak się zbliża. W przerwie świątecznej miałam taki krejzolski pomysł, że się pouczę. Tfu, porysuję. Okazało się, że to takie straszne nie jest, nie gryzie a czasem nawet przejawia znaki fajności. Pewnie udaje.
A w nagłówku piernik rąk własnych i szampan w filiżance (tak się bawi, tak się bawi...!) na znak żałoby po minionych dwóch wolnych tygodniach.
Ażeby nie utracić dobrej passy a jeśli nawet zechce odejść, to łańcuchami przytwierdzić ją do nogi, skonwertowałam sobie popularne ostatnio 365 days photo challenge na własny użytek i oto co z tego wyszło:
52 WEEKS DRAWING CHALLENGE
Bo jestem leniem i codzienne wstawianie odpadło z przytupem, ALE za to nie będzie po jednym a po kilka bazgrołów tygodniowo.
To nie jest sztuka najwyższych lotów, przyznaję od razu. Ale frajdę sprawia i może kiedyś zaowocuje.
Kiedyś.
I, uwaga, jestem dość monotematyczna. Albo raczej pieśńloduiogniatematyczna.
Oto Jon, Jon Snow i jego wierny towarzysz Duch z miną jak gdyby ktoś zjadł jego śniadanko. |
Oto Biały Wędrowiec. Powinna być jeszcze jego druga połowa, ale bałam się. Jest zbyt straszny. |
Ckliwie, aż łapie za serduszko. Lyanna i książę Rhaegar. Nie występują w sadze za życia, co nie przeszkadza im być moimi ulubionymi bohaterami ever. |
Maester z cytadeli. Dat fejs. |
Sucz Cercei. |
No comment. |
A to właściwie mi się podoba, pomimo, że (szał!) nie nawiązuje do Gry o Tron. W użyciu była tylko krótka, prosta kreska i dziecięce koszmary senne. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz