Dziś jest jedna z tych niedziel, które płyną powoli i spokojnie na czytaniu książek czy oglądaniu filmów a kulminacyjnym punktem dnia jest obiad. Jeśli powieść, którą czytasz (której recenzja skądinąd właśnie powstaje) szarpie ci nerwy, najlepszym sposobem na zrelaksowanie się jest pieczenie. Dziś - babeczek.
Jeśli miałabym cokolwiek ugotować, chyba najpierw wyrwała bym sobie z głowy wszystkie włosy. Ale pieczenie to coś, do czego ciągnęło mnie jeszcze nawet przed przeczytanie Hunger games (hidden tribute to Peeta). I tak jakiś czas temu dostałam przepis na babeczki, które podobno ZAWSZE wychodzą. I faktycznie, wyszły.
Nawet pomimo tego, że nie miałam foremek.
Pomyślałam sobie, że kawałek papieru nie powstrzyma mnie przed moją misją na dziś i zrobiłam foremki całkiem on my own z papieru śniadaniowego i folii aluminiowej. Da się? Da się.
Czego potrzebowałam:
miska
1,5 szklanki mąki
3/4 szklanki cukru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
cukier wanilinowy (tego NIGDY nie mam w domu, więc siłą rzeczy nie dodałam)
2 jajka
50 gram ciepłego masła/margaryny
mleko (w przepisie jest na oko - superpomocne! dodawałam go do momentu aż ciasto nie było zbite, ale jeszcze nie płynne)
I to, co jest w tym najpiękniejsze: dodatki!
Można dodać wszystko, na co tylko ma się ochotę, łącznie z budyniem, owocami, kakao i bakaliami.
Ja miałam pod ręką białą czekoladę i wiórki kokosowe.
Wyszło 12 maleńkich porcji (które potem pięknie urosły!) przypruszonych też na wierzchu wiórkami.
Ta dam!
Świetnie smakują z kubkiem mleka. Wiem z autopsji.
Btw, w nagłówku jest Dirty Dancing Havana Nights. Najczęściej oglądany przeze mnie film na świecie, pomimo tego, że wcale nie jest moim ulubionym. Nie mogę się oprzeć soundtrackowi i włączam go zawsze podczas sprzątania, pieczenia albo rysowania ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz