strony

środa, marca 13, 2013

METRO 2033 - CZYLI JAK SPRÓBOWAĆ NIE ZWARIOWAĆ



Około tygodnia temu, gdy byłam jeszcze w fazie zagłębiania się w hungergamowy fandom, natknęłam się gdzieś na porównanie trylogii do książki Dmitrija Głuchowskiego Metro 2033. Z ciekawości przeczytałam kilka recenzji i dojrzało we mnie postanowienie sprawdzenia fenomenu tego post nuklearnego świata na własne oczy. Zwłaszcza, że rzecz wydawała się mieć poważniejszą otoczkę niż trylogia pani Collins.


O fabule na każdym książkowym portalu można uzyskać informację, że określa wizję świata po wojnie nuklearnej, w którym jedyni na Ziemi ocalali schronili się w moskiewskim metrze, który okazał się być naturalnym schronem. Ludzie, żyjąc jak krety w ciemnych tunelach, próbując zakładać państwa, tworzyć koalicje, wskrzeszać ideologie, nie mogą być pewni niczego, co czeka ich za zakrętem torów. 

W tym nowym środowisku życia pojawia się też nowe zagrożenie i Artem, całkiem zielony młodziak z narażonej na niebezpieczeństwo stacji zostaje wysłany w podróż do serca metra z misją uratowania ich małego świata.

Miałam naprawdę wysokie wymagania, bo wszelkie pochlebne opinie nie pozwoliły mi być gotową na rozczarowanie. I, trzeba to przyznać, rozczarowana nie jestem. Myślę, że to wartościowa rzecz i cieszę się, że ją poznałam. Nie będę nikomu kitu wciskać, mówiąc, że na zawsze zmieni moje życie. Ale na pewno  zmusiła mnie do refleksji i wywołała kilka myśli, które nie znikną ot tak, jutro. JEDNAK, żeby nie było tak kolorowo - nie łatwo było przedrzeć się przez te 600 stron i to bynajmniej nie z powodu gabarytów książki. 

Co muszę zaznaczyć - bo przecież cały czas mam w głowie Hunger Games i jeszcze długo będę do trylogii różne rzeczy porównywać - wcale nie uważam, że Metro 2033 jest bogatsze od niej w treści. A z całą pewnością jest uboższe w fabułę. Różnica polega na tym, że pan Głuchowski pisze powieść dla czytelników ogarniających więcej niż najnowsze kawałki Justina Biebera i wyraźnie zaznacza to stylem. Pani Collins pisze lekko o rzeczach trudnych, tak że książki zrozumiałe są i dla 12-latków, ALE przy tym bogate też w treści zrozumiałe tylko przez czytelników, którzy mają ochotę i warunki na głębszą refleksję. A że Patrycja jest zwierzęciem emocjonalnym, to owszem, ceni sobie Metro 2033, ale większe ciągoty ma w stronę Hunger Games. Bo bohaterowie bardziej prawdopodobni psychologicznie, bo wzbudzający większą empatię, bo można się bardziej wczuć w akcję, bo wątek romantyczny...

Ale do rzeczy. Głównym punktem programu jest prezentacja przebiegu zmian we wrażeniach, jakie Metro 2033 wywołuje na czytelniku, w tym wypadku - mnie. A jest to ciekawa obserwacja, mogąca posiadać śladowe ilości SPOILERÓW, możliwa to odtworzenia dzięki temu, że notatki zaczęłam robić już na początku, żeby wrażenia z ogółu nie przysłoniły poszczególnych fragmentów. 

W drogę!

  • Zaczyna się tajemniczo z nutką postapokaliptycznego sciencie-fiction. Czyli fajnie ;)

  • Ale już przy 50 stronie jestem znudzona, czuję się oszukana, bo pisałam się na porywającą akcję okraszoną celnymi przemyśleniami, ciekawymi sylwetkami bohaterów i wartością psychologiczno-filozoficzną... a książka JUŻ jest przegadana. I to jest właśnie dziwne, bo w Hunger Games narracja była pierwszoosobowa i choć czasami, siedząc w głowie Katniss i widząc wszystkie jej myśli, miałam ochotę uderzyć ją łyżką po czerepie, to NIGDY nie miałam wrażenia, że wiem o niej wszystko. Jej psychika była naturalna, myślała jak normalny człowiek, miewała mętlik w głowie i wątpliwości. Bohaterowie Metra mają monologi po 3/4 strony w których uzewnętrzniają się do bólu, krzyczą, egzaltują się własną przemową, złoszczą się, udają erudytów (jak ja nie cierpię erudytów na pokaz!) i mówią, mówią, mówią... aż nie zostaje na wolności żadne niedopowiedzenie. Nikt panu Dmitrijowi nie powiedział, że to, co niewiadome, jest pociągające?

  • Kolejny kwiatek: główny bohater dostaje zadanie uratowania świata, bo gościu, którego znał od godziny powierzył mu je, gdyż miał 'nosa do ludzi'. Huehue. Fajnie jest, czytamy.

  • Może to zaskakujące, ale lubię, gdy humor jest czytelny. Tutaj, wiem kiedy mogę się śmiać tylko dzięki tekstom: roześmiał się albo zażartował. Śmieszne.

  • Ciągle, no dosłownie w co drugim akapicie wmawia mi się, że gdzieś czai się coś niebezpiecznego. Paraliżuje zmysły, wnika do umysłu, wiadomo, normalka. Ale ja tego NIE CZUJĘ. Oczekiwałam zawładnięcia moimi zmysłami, oczekiwałam namacalnych przeżyć. A to się czyta jak trochę ubarwioną książkę telefoniczną. Takie emocje.

  • Ranyyyyy... Humor jest taki lotny, że mam ochotę wbić sobie ołówek w czoło.

  • Ach, te naturalne rozmowy! Ludzie zwykli nie mówić wszystkiego, co im przyjdzie do głowy, używają skrótów myślowych, niedopowiedzeń, aluzji, whatever. Bohaterowie tej książki nie. Oni gadają jak chłopy do krowy na miedzy. Nie czuję się dobrze w roli krowy.

  • Umiejętności literackie umiejętnościami literackimi, ale fabuła jest niezła. Wciągnęłam się na tyle (1/3 książki), że nie spocznę, póki nie odkryję wszystkich tajemnic. Nawet za cenę wyrwania sobie wszystkich włosów z głowy przez tę fatalną stylistykę…

  • Muszę przyznać, że jestem najbardziej strachliwą osobą jaką znam. Gdy ktoś mi zaproponuje oglądanie horroru, ciarki mnie przechodzą już na samą myśl o tym, dlatego zawsze rezygnuję z seansu. Nawet gdy oglądam Pretty Little Liars (sic!), w nocy do łazienki lecę biegiem, zapalam po drodze wszelkie możliwe światła i szczelnie zamykam drzwi. Fabuła Metra jest przerażająca. Serio. To mogłoby wzbudzać TAKIE emocje, że zsikałabym się w majtki siedząc bezpiecznie pod własnym kocem. A tym czasem czytam sobie jakiś krejzolsko straszny fragment w busie po czym wysiadam i o 22:00 idę sama nieoświetloną alejką do domu. Na luzie. Za to rozczarowana.

  • Już wiem, w czym tkwi problem tego gościa! Pan Dmitrij popełnia najprostszy błąd początkującego pisarza. I nawet ja o tym wiem (?). Dla zwiększenia dynamiki i emocji należy bierne opisy zastępować reakcjami. Należy pisać: zacisnął pięści z wściekłości a nie, tak jak pan Dmitrij: był zły.Te pościgi, te wybuchy...

  • Ranyyyy… Jak czytam tę książkę, to mam taki second embarassement przy co drugim akapicie, że zaraz zawstydzę się na śmierć. Teraz na przykład wstydzę się za narratora, bo to przecież takie oczywiste, że jak ktoś ma sekret, to się tajemniczo uśmiecha! Ja na przykład za każdym razem, gdy wmawiam bratu, że to nie ja poczęstowałam się jego czekoladką tajemniczo uśmiecham się od ucha do ucha, żeby mieć pewność, że na pewno zauważy. Zawsze.

  • Jakże mnie irytuje ten wątły chłopaczyna, który ma być podobno głównym bohaterem. Wybawcą świata. Jest, można by rzec, na wojnie, a zachowuje się jak księżniczka na łące. Tak samo bystry i ogarnięty.

  • No i znów robię charakterystykę porównawczą, ale nie mogę się oprzeć. Gdy w Kosogłosie Kapitol przetrzymywał Peetę, czuło się fizyczny ból pomimo tego, że wszystko to były tylko tak naprawdę domysły Katniss. W Metrze tego młodego, Artema biją do utraty przytomności, a emocje są mniej więcej takie jak przy lepieniu pierogów.

  • Natrafiłam na pierwszy filozoficzny fragment i muszę przyznać, że warto było czekać.

  • Dłużej tego nie zniosę, jeśli jeszcze raz pojawi się słowo panterka, wyrzucę tę książkę przez okno. Co za tłumacz, no co za tłumacz mógł zrobić taką krzywdę mundurom moro. Rany! Za każdym razem, gdy ubiera żołnierzy w PANTERKĘ, przed oczami staje mi transwestyta w białych kozaczkach, tapecie na mordzie i mini w… panterkę. No, i z karabinem oczywiście.

  • Jestem dokładnie w połowie i mój zapał umiera z każdą stroną. Postanowienie odkrycia tajemnicy tuneli słabnie w zastraszającym tempie, obawiam się nawet, że mogę porzucić tę książkę w połowie, a to naprawdę WIELKI czyn, bo coś podobnego nie zdarzyło mi się od czasów Granicy. Z tych emocji aż postanowiłam upiec babeczki. Może się jakoś rozerwę.

  • I faktycznie, krzątanina w kuchni pomogła, ale już znów wróciłam do czytania. Jenyyyyy, to się robi takie nudne, że przeskakuję po kilka kartek na raz. Tyle, że naprawdę nie chcę odłożyć tej książki już teraz, bo interesuje mnie rozwiązanie i boję się, że jak przeskoczę 50 czy 100 stron to umknie mi coś ważnego dla fabuły. Chociaż… szczerze w to wątpię.

  • Żartowałam! To był wszystko taki jeden wielki suchar, po 250 stronie od książki nie da się oderwać choć już od pół godziny upominam siebie, że muszę  iść wziąć prysznic, bo w końcu będzie leciała zimna woda…! Teraz nie łatwo ją porzuć, bo akcja przyśpieszyła, uchylany jest rąbek tajemnicy i w ogóle, w ogóle, w ogóle!!!

  • Jeśli ta książka nie zaprowadzi mnie do grobu, to do psychiatryka na pewno. Okej, trzeba przyznać, że akcja już mnie nie zawodzi, wręcz przeciwnie. Ale ta logika… rany, jakie trzeba mieć szczęście, że będąc na końcu świata trafić na chłopaczka, przypadkowo z nim rozmawiać, powierzyć TAJNĄ i WAŻNĄ misję, żeby młody mógł się potem okazać jedynym wybawicielem świata poznanym z  tajemniczych przepowiedni. No, trzeba mieć nosa do ludzi jak się patrzy.

  • Psychologia leży i podnosić się nie zamierza. Gdy człowiek może policzyć minuty dzielące go od śmierci i jedynym ratunkiem jest jak najszybsza ucieczka… nie zatrzymuje się żeby podziwiać widoczki. Naprawdę, nie tak działa adrenalina.

  • Awrrr, irytujący mały Artemie, weź zgiń i przestań mnie w końcu wkurzać.

  • Ja chyba śnię i to nie jest bynajmniej sen o kwiatuszkach na łące. Jak naiwny musi być pisarz, który opisując swojego głównego bohatera, wybawiciela świata i te sprawy w wieku 2,5 lat pisze, że miał zadziwiająco dorosłe i poważne spojrzenie. Ratuuunkuuuu…

  • Ostatnie 200 stron porywa. I zabiera w naprawdę porządną literacką podróż. Już nie mam na co narzekać, dostałam wszystko to co chciałam, a nawet jeszcze więcej, bo zaczął pojawiać się nawet (o dziwo!) lotny humor. Poza tym akcja nabrała wspaniałej wartkości, puzzle konstrukcji świata wskakują na swoje miejsce i powoli rozwiązywane są tajemnice. Mam też apetyczną porcję poważnych przemyśleń. Refleksje są nienaciągane i zadziwiająco trafne a przy tym uniwersalne, więc tekst naprawdę daje do myślenia.

  • Wszystko fajnie, tylko dlaczego musiałam przebrnąć w torturach nudy i śmieszności przez 400 stron, żeby dotrzeć do przedstawiających sobą jakiś poziom i potencjał?

Napiszę tylko tyle, że końcówka TAK rozkłada na łopatki, że ciężko się ogarnąć. Ale nokautuje za pełnym przyzwoleniem czytelnika a nawet przy wtórze jego błagań o więcej.

3 komentarze:

  1. prezentacja wrażeń - GENIALNA! świetnie piszesz, naprawdę :) bardzo sympatycznie mi się czytało. na pewno na Twoim blogu trochę czasu spędzę :) pozdrawiam cieplutko! :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dobrze, że nie ma Cię pod ręką, bo wydrapałbym Ci oczy :D . Aż nie wiem od czego zacząć bronienie Metra. Jeśli to był Twój pierwszy kontakt ze światem postapokaliptycznym, to w sumie nie dziwię się tak mocnych reakcji, ja podobnie zareagowałem na romansidło/dramat obyczajowy "Dziedzictwo" (ten sam wydawca co Metro).

    Narracja ma na celu pokazanie szarości, marności i wszystkiego co najgorsze, co zostało ze świata. Ludzie mają dużo czasu na rozmowy, to i rozmawiają, nawet niewyobrażanie długo. Nie ma tv, internetu, telefonów, zegarki też są świętością. Nie ma niczego, co nadawałoby tempo rozmowy, no a przy ognisku słucha się z zapartym tchem opowieści weteranów.

    Hunter faktycznie jest naciąganą postacią i wszystkie motywy z nim też takie są. Złapał haka na młodego, który nie uległ Czarnym, nie miał robaczywego mózgu, więc mógł mu zaufać. Porównując przestraszonego wujka Saszę i Artema, sam zaufałbym temu drugiemu. Zresztą, Artem był wychowankiem wujka, który z kolei był dobrym przyjacielem Huntera, także to poniekąd tłumaczy zaufanie.

    Humor? Ty tam jakiś znalazłaś? :D Ja nawet uwagi nie zwracałem na jakiekolwiek dowcipy, no, może poza Brygadą im. Che Guevary ;) .

    Powierzenie przez Braminów ważnej misji znalezienia księgi było wytłumaczone zajściem na Poliance (btw. dobry rozdział, bardzo dobry).

    Jeśli chodzi o panterkę - Rosjanie mają takie mundury, właśnie w panterkę, o takie http://bit.ly/12bwoQx . Przy moro zaciskam szczęki (swego czasu dostało mi się po głowie za nazywanie każdego ciuchu w kamuflażu jako "moro" ;) ).

    Dobra, nadgryzłem w każdym miejscu po trochu. Starczy. Powiem Ci jeszcze, że w pierwszej wersji Metra, która ukazała się na stronie autora, Artem ginął u faszystów, ale czytelnicy nakłonili Dmirta, żeby to zmienił.

    A skoro wrzuciłaś grafikę z gry, to polecam Ci obejrzenie zakończeń z niej. Jedno (z dwóch) jest cholernie rasistowskie w Polskim tłumaczeniu :D . Aż dziwne, że nikt się tego nie przyczepił ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie musisz Metra bronić, bo ostatecznie wychodzi u mnie na plus :D A te elementy, które mi się nie podobały, no cóż, twoje argumenty nic w tej kwestii nie mogą poradzić.
      A jeśli mowa o grze, to znalazłam jakiś gejmplej i jedyne, co brzmiało mi rasistowsko to 'zmiecenie czarnych z powierzchni ziemi', co brzmi całkiem logicznie biorąc pod uwagę kontekst książkowy :)

      Usuń