O ile przez długie tygodnie omijałam zajęcia z malarstwa szerokim łukiem, o tyle w ostatnim tygodniu dobrowolnie (!) siadłam do niego w domu (!), żeby trochę go pokrzywdzić. I akurat to mi się udało perfekcyjnie, bo jestem chyba na tym wydziale jakimś wynaturzeniem, mutantem i w ogóle niemalże istotą o trzech parach oczu, bo czego się pędzlem nie dotknę, to zamienia się w ruinę niczym za sprawą czarodziejskiej różdżki. A na dodatek, posiedziałam chwilę nad architekturką pełną szczegółów, co jest generalnie drugą moją zmorą, gdyż jestem istotą ekspresyjną. I na skali fajności prac najwyższe noty mają te, których tworzenia początek był jak najbliżej końca. Tak więc w ogóle dałam czadu w tym tygodniu, sama siebie nie poznaję.
Wiosna idzie czy jak?
|
Jakiś banalik podkreślające wszystkie moje braki w malarstwie (którego nienawidzę chyba z wzajemnością). |
|
Nie wiem, jak można skomentować to cudo. Może tym, że pierwszy raz ever dotknęłam się do farb olejnych...?
|
|
Gdańska uliczka. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz