strony

niedziela, marca 03, 2013

MAY THE ODDS BE EVER IN YOUR FAVOR


Tłumy wiwatują w szaleńczej ekscytacji. Prowadzący rozpływa się w uśmiechach uniesienia. Mentorzy nie mogą się nachwalić swoich zawodników, ich talentu i determinacji. I co im po tym. 
Skoro zwycięży tylko jeden.


Na wstępie pragnę gorąco pozdrowić mojego lapka i serdecznie go ucałować za to, że już od tylu lat zastępuje mi telewizor. Ktoś by powiedział, że to tylko mniejsze zło, ale ja się z tym nie zgadzam, bo to czego bardzo w życiu potrzebuję to kontrola nad tym co robię, a w tym przypadku - nad tym, co oglądam.

Wszechświat to jest jednak cwana bestia. Tak świeżo po lekturze Hunger games kazał mi wejść do salonu w momencie, kiedy wyświetlano w telewizorze klip promujący och-ach-takie-wspaniałe-i-profesjonalne-show Voice of Poland (przypadek? nie sondze.). W życiu o nim nie słyszałam a tu reklamują już drugą edycję. Whatever. W ogóle bym tego nie zapamiętała, gdyby nie ostatnie zdanie wypowiedziane przez pana Kammela brzmiące mniej więcej: tere fere, wszyscy są tacy utalentowani! Ale zwycięzca może być tylko jeden.

Musiałabym nie mieć mózgu, żeby nie zobaczyć analogii. Otwarcie igrzysk, kolorowe tłumy na ulicach Kapitolu. Wiwaty, parady, nosy wlepione w ekrany. 24 trybutów na zamkniętej arenie. Każdy z nich ma na zewnątrz mentora zobowiązanego, żeby w jak największym stopniu zapewnić mu zwycięstwo. Każdy z nich ma na to swoje szanse, mniejsze lub większe w zależności od tego, jak wielką sympatię widzów wzbudzi. Tylko, że tam gra nie toczy się na piękniejszy głos a na noże. Przegrany nie wraca smutny do domu. Przegrany umiera.

Oglądając kiedyś Idiokrację czy chociaż kilka odcinków Doktora Who, jasne, przemknęło mi przez myśl, że obraz społeczeństwa tam pokazany, pomimo swojej absurdalności, może być za stulecia faktycznym losem ludzi jeśli nasza degradacja intelektualna dalej będzie szła w parze i w złym kierunku z postępem technicznym. Ubierzemy się w plastikowe neonowe wdzianka i leżąc na jednej kanapie z fastfoodami i górą śmieci będziemy oglądać 600-ny odcinek Big Brothera (czy to w ogóle jeszcze gdzieś leci?), w którym eliminowany jest przenoszony za pomocą jakiegoś lasera świetlnego na inną stację kosmiczną i zamieniany w żołnierza-robota. Ale właśnie, to się wydaje zbyt abstrakcyjne, żeby mogło być udziałem któregokolwiek z żyjących pokoleń. 

Suzanne Collins zrobiła coś niezwykłego, bo w swoich książkach pokazała nam lustrzane odbicie naszego społeczeństwa bardziej delikatnie i dosadniej jednocześnie. Tak, że jesteśmy skłonni uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. 
A co najśmieszniejsze, well, to dzieje się naprawdę.

Może zmieniają się reguły gry jeśli chodzi o uczestników, bo w większości przypadków nie zgłaszają się na castingi a są losowani. Chociaż to też zależy, bo istnieją dystrykty, w których wziąć udział w Igrzyskach to zaszczyt. Definitywnie jednak zmienia się forma odpadania z gry, bo spodziewam się, że w Voice of Poland nikt życia nie straci. Ale ile jest uczestników w stosunku do widzów? Jakieś 0,00003%? A dla tych ostatnich, nic się nie zmienia.

Jest show? Jest. Jest bombardujący uśmiechami i żartami prowadzący? Jest. Są mentorzy? Są. Są emocje? A jakże. Jest zabawa? Też pytanie. Jest kibicowanie ulubionym uczestnikom? Jest. Jest próba wpływania na ich losy (głosy sms vs podarunki)? Jest. Jest śledzenie ich losów z nosem wciśniętym w ekran? Bez wątpienia. Ile uczestników może wygrać?

Tylko jeden.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz