Święta kocha każde dziecko. Święta męczą większość dorosłych. A ja wiem dlaczego.
Btw, skoro świat się nie skończył, jednak będę musiała kupić prezenty...?
Dlaczego gdy miałam 5 lat, to tańczyłam dżajfa z radości, że mogłam ubierać choinkę, tak bardzo chciałam pomagać w kuchni (!) i z nosem rozpłaszczonym na szybie czekałam na pierwszą gwiazdkę? Bo miałam 5 lat. I były to piąte święta w moim życiu. A drugie albo trzecie, które w miarę pamiętałam. Potem poszłam do szkoły, więc miłe było mi wszystko, dzięki czemu mogłam nie zaszczycać jej swoją obecnością. Była taka napastliwa. I tak mniej więcej pozostało do teraz, z tym że radość jak gdyby robi się coraz mniejsza wprostproporcjonalnie do upływu lat. Ej, na to się nie godziłam. Co jest, przecież lubię święta?
Jestem jakimś swoim prywatnym Kolumbem, nagminnie wpadam na genialne rozwiązania zagadek egzystencjalnych spędzających społeczeństwu sen z przećpanych oczu. Tym razem odkryłam, że lubię pracę. Btw wspominałam kiedyś, że jestem leniem?
Przez kilka ostatnich dni moją jedyna motywacją porannego (moja wewnętrzna bogini [!] patrzy na mnie zniesmaczona, bo nie lubi kłamstwa) wywlekania się w łóżka była myśl, że już za chwilę nie będę musiała tego robić przez całe dwa tygodnie. Wizja leniwego pierwszego podniesienia powieki koło południa, zejścia do kuchni bez patrzenia na zegarek i powrót z kubkiem kawy albo czekolady do łóżka i laptopa, z którymi nie będę musiała rozstawiać się all day long roztaczała przede mną słodką woń pokusy. Do czasu, gdy dziś wprowadziłam ją w życie. To jak z zemstą - wykonanie nie przynosi spodziewanej satysfakcji. Wiem to. Z filmów.
I gdy taka rozczarowana minionym dniem pozwalałam naszym ziemskim zapasom pitnej wody strumieniami lać mi się na głowę, spadło na mnie olśnienie. Najpierw przyszło zaprzeczenie, po nim gniew i negocjacje. Gdy to nic nie dało, wpadłam w depresję. Jednak nie upłynęło dużo wody nim zaakceptowałam swoje położenie. Tak, lubię pracę i nie wstydzę się tego.
Już jakiś czas temu odkryłam pierwsze symptomy, gdy wyczerpana ale z dużą dozą samozadowolenia wróciłam do domu po dniu bardziej aktywnym niżbym się spodziewała. Wtedy jednak jeszcze nie przeszło mi przez myśl, że to może być coś poważnego. Teraz już jest za późno na płacz nad rozlanym mlekiem, więc postanowiłam wziąć się w garść i pogodzić z sytuacją.
Wydaje mi się, że to się nazywa dorastanie. O nie, więc to nie plotki...? Jako dziecko mogłam się bawić domkiem dla lalek, z małymi przerwami na spanie, przez cały tydzień, aż dostałam nową zabawkę. Teraz oszalałabym z poczucia bezproduktywności, gdyby analogicznie pozwolono mi oglądać seriale przez 7 dni i jednocześnie zakazano robić cokolwiek innego. Z jednej strony nie czuję się z tym za dobrze, bo miałam nie dorastać, tak? Taka była przecież umowa... Z drugiej, to całkiem pozytywne, że mam nie tylko ambicje ale okazuje się, że też wewnętrzną potrzebę, żeby coś robić ze swoim życiem. Same dylematy. A więc teraz już wiem, dlaczego dorosłość sucks!
Jestem sobie całkiem wdzięczna, że rozjaśniło się od dawna nurtujące mnie pytanie, dlaczego święta, na które tyle czekam okazują się takie rozczarowujące. Wypatruję ich z przyzwyczajenia i oślepiona wizją czasu wolnego. Nie można też zapomnieć, że witryny sklepowe, reklamy Coca-coli w telewizji i w ogóle whole universe stara się nam wmówić, że tak bardzo czekamy na świąteczny klimat, bo jest taki niepowtarzalny. I to nie jest tak całkiem nieprawdą, bo kiedy jak nie przez najbliższe tygodnie będzie można bezkarnie gapić godzinami na kolorowe światełka na choince, czuć zapach igieł wymieszany z korzenną wonią pierników. Jednak rzeczywistość każe mi zauważyć, że co za dużo, to niezdrowo. Czas wolny w moim przypadku = czas bezproduktywny, a tego w Stumilowym Lesie bardzo nie lubimy. Tak więc let's see czy w tym roku uda mi się uratować ludzkość i opatentować sposób na świąteczny marazm. Już ta zbliżająca się sesja bardzo się o to postara.
Zdjęcia pochodzą z pinterest.com.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz